Amerykańscy bohaterowie o polskich korzeniach

sobota, 23 lutego 2019

W klasycznych, lekko już zakurzonych filmach opowiadających o zmaganiach US Army na frontach światowych konfliktów, można zobaczyć amerykańskich Włochów, Irlandczyków, Niemców, Meksykanów i czasem – co najbardziej interesujące z naszego punktu widzenia – Polaków. Warto więc przypomnieć najbarwniejsze postacie naszych rodaków – żołnierzy swojej nowej ojczyzny. 

Większość walczących na frontach II wojny światowej polonusów miała świadomość swego pochodzenia, przeszłości przodków. Czuli się polskimi Amerykanami, znali opowieści rodziców, nierzadko rozmawiali w domach w ich pierwszym języku. Nic więc dziwnego, że gdy nad Starym Kontynentem zaczęły kłębić się chmury, wielu z nich postanowiło zaciągnąć się w szeregi armii, która kiedyś miała iść na pomoc Europie. W czasie poszukiwań biogramów polskich Amerykanów, prowadzonych przez Stowarzyszenie Historyczne Wielka Czerwona Jedynka (to działające od 15 lat zrzeszenie pasjonatów historii i rekonstrukcji historycznej), udało się odnaleźć niezwykle ciekawe postacie.

Kto się zgłaszał

W 1939 roku, w obliczu zbliżającej się wojny, polscy Amerykanie ruszyli do punktów poborowych, by zaciągnąć się do wojska. Zasilali głównie marynarkę wojenną, największy rodzaj sił zbrojnych USA w tamtym czasie. Po wybuchu wojny i okupacji Polski to zjawisko jeszcze się nasiliło. I tu mały przytyk do władz Polski. Tych przedwojennych i tych na uchodźstwie. Rząd w Londynie ogłosił nabór do polskiego wojska, licząc właśnie na dzieci polskich emigrantów z USA i Kanady. Odzew był jednak znikomy – zgłosiło się około 2 tys. rekrutów. Przyczyną tego była bez wątpienia pamięć o tym, jak potraktowano byłych ochotników walczących podczas wielkiej wojny. Ludzi, którzy z potrzeby serca wsparli tworzące się państwo polskie i brali udział w bojach o jego granice. Po zakończonej wojnie z bolszewikami pozostawiono ich bez żołdu, nawet bez wyżywienia, zapomnianych. Akcja mobilizacyjna w II WŚ spaliła na panewce także z innego powodu. Młodzi Polish Americans uważali już za swój obowiązek walczyć w armii kraju, w którym się urodzili.

Na osiem milionów zmobilizowanych w USA, w siłach zbrojnych służył niemal milion żołnierzy polskiego pochodzenia (na pięć milionów Amerykanów o polskim rodowodzie).

Przegląd biografii daje pasjonujący obraz ludzkich postaw i doświadczeń. Jednym z najsłynniejszych polskich Amerykanów w mundurach jest chociażby Matt Urban (Urbanowicz) oficer 9 Dywizji Piechoty, który był najbardziej odznaczonym żołnierzem USA! Chociaż – wskutek błędów biurokratycznych – Medal Honoru, najwyższe amerykańskie odznaczenie dla wojskowych, otrzymał dopiero w 1980 roku. Kiedy go odbierał, miał na swoim koncie 28 innych odznaczeń m.in. Legię Honorową i siedem Purpurowych Serc – każde za jedną ranę odniesioną na polu walki. Tym samym stał się najczęściej odznaczanym żołnierzem amerykańskim, spośród wszystkich, którzy walczyli podczas II wojny światowej.

Żołnierze, którzy stali się legendą

Matt Urban był odznaczany za liczne akty męstwa w obliczu wroga. Za działania w czasie bitwy na przełęczy Kasserine w Tunezji, w lutym 1943 roku, dostał Srebrną i Brązową Gwiazdą. Wówczas został też dwukrotnie ranny, za co przyznano mu dwa Purpurowe Serca. 15 czerwca 1944 roku w Normandii, Matt Urban zniszczył dwa niemieckie czołgi, wówczas został ranny po raz trzeci. Po ewakuacji do Anglii i ponad miesięcznym leczeniu, wypisał się ze szpitala i wrócił do batalionu. W Normandii, podczas jednej z potyczek, poprowadził do natarcia piechotę. Sam, pod ostrzałem, wskoczył na czołg Sherman, którego załoganci zginęli lub zostali ranni, i seriami z karabinu maszynowego trzymał przeciwnika na dystans. Matt Urban był jeszcze kilkakrotnie ranny. Ostatni raz przy przekraczaniu rzeki Mozy w Belgii. Jego brawura stała się legendarna, a podwładni zaczęli nazywać go „Duch”. Urban służył w armii do 1946 roku.

Francis „Gabby” Gabresky jeden z największych asów powietrznych USA (trzeci na liście asów USAF). Bohater dwóch wojen – II światowej i koreańskiej, kawaler Krzyża Walecznych. Jego rodzice pochodzili z Frompola na Lubelszczyźnie. „Gabby” ukończył kurs lotniczy armii USA w marcu 1941 roku. Nie była to łatwa przeprawa, bo umiejętności Gabresky’ego były krytykowane i nic nie zapowiadało jego rewelacyjnej kariery pilota. Najpierw „Gabby” trafił do bazy na wyspie Oahu, która 7 grudnia 1941 roku stała się celem japońskiego ataku na Pearl Harbor. Kiedy USA przystąpiły do wojny, poprosił o przeniesienie do Europy. Tam z 8 Armii Powietrznej przeniósł się do polskiego 315 Dywizjonu Myśliwskiego, a następnie w 1943 roku trafił do 56 Grupy Myśliwskiej US Army.

W sierpniu 1943 roku „Gabby” strąca pierwszy niemiecki samolot. Był to przełom. W niecały rok zdobył tytuł America's Greatest Living Ace (Największy z żyjących asów). 5 lipca 1944 roku strącił 28. samolot przeciwnika, co było rekordem w amerykańskim lotnictwie w Europie. Niedługo później – podczas ataku na niemieckie lotnisko – sam został strącony. Trafił do niewoli, w której przebywał do kwietnia 1945 roku. Powrócił do lotnictwa po ukończonych studiach w roku 1947. W stopniu podpułkownika wziął udział w wojnie w Korei, strącił tam sześć MiG-ów.

Na pamięć z pewnością zasługuje, zmarły w zeszłym roku w wieku 101 lat, gen. Albin Irzyk. Syn polskich emigrantów, który zaciągnął się do wojska na studiach. Wcielono go do pułku kawalerii, dowodzonego przez płk. Georga S. Pattona. W 1944 roku (wówczas w stopniu majora) Albin Irzyk służył w 4 Dywizji Pancernej, która była szpicą 3 Armii gen. Pattona. Irzyk, dowódca batalionu czołgów, jako pierwszy dotarł do Bastogne w Ardenach, a jego oddział był pierwszym w armii USA, który wyzwolił obóz koncentracyjny Ohrdurf. Po wojnie pozostał w mundurze i w 1961 roku – podczas kryzysu berlińskiego – dowodził 14 Pułkiem Kawalerii. Ale na tym nie zakończył szlaku bojowego. W 1968 roku bronił Sajgonu podczas ofensywy Tet w Wietnamie.

Twardziel z polską duszą

Sierż. Theodore Dobol to z kolei postać, którą w filmie mógłby zagrać Clint Eastwood lub jakiś inny twardziel amerykańskiego kina. Dobol był rasowym żołnierzem, zawodowym podoficerem. Urodzony w 1915 roku w stanie New Jersey, wraz z rodzicami przeniósł się do odrodzonej Polski. Tu odbył służbę wojskową i chciał wstąpić do marynarki. Kiedy ten zamiar się nie powiódł, wrócił do USA i zaciągnął się do Gwardii Narodowej. Potem służył w 1 Dywizji Piechoty. Przeszedł wszystkie kampanie dywizji. Podczas procesów norymberskich pilnował niemieckich zbrodniarzy.

Casimir, a właściwie Kazimierz, Lenard, urodził się w 1918 roku w Chicago, ale gdy miał dziesięć lat, rodzice wysłali go do Polski. Skończył tu jezuickie gimnazjum. W 1937 roku wrócił jednak do USA i rozpoczął studia ekonomiczne. Po agresji Niemiec na Polskę na ochotnika wstąpił do Gwardii Narodowej. W 1941 roku – jako oficer – został skierowany do 1 Dywizji, z którą przeszedł szlak bojowy od Afryki po Francję. Lenard walczył nie tylko na frontach II WŚ. Podczas wojny w Wietnamie był odpowiedzialny m.in. za nadzorowanie przesłuchań wysoko postawionych jeńców i dowódców Wietkongu. W latach 80. angażował się w pomoc dla Solidarności, a po 1989 roku wspierał polskie wysiłki w dążeniu do członkostwa w NATO, lobbując w kołach wojskowych i politycznych USA.

Wspomnę jeszcze kapitana Edwina Kozaka, pierwszego kapelana, który przeszedł szkolenie spadochronowe w słynnej 82 Dywizji PD. Był też Alexander Drabik, którego rodzice pochodzili z Inowrocławia. To właśnie on, jako pierwszy przekroczył Ren w Remagen, prowadząc ludzi do ataku na most. Ale takich postaci było znacznie, znacznie więcej.

Kiedy powstawał film „Furia”, producenci postanowili, że wśród bohaterów znajdzie się Meksykanin (grał kierowcę czołgu). Miało to z jednej strony przyciągnąć meksykańskich widzów do kina, z drugiej – być hołdem oddanym amerykańskim Meksykanom walczącym w II wojnie światowej. Miło będzie doczekać czasów, kiedy Hollywood zainteresuje się polskimi bohaterami w mundurach amerykańskiej armii. Tym bardziej, że życie napisało już pasjonujące scenariusze.

 

Piotr Langenfeld