Wszystkich nie odnajdziemy nigdy

Z Krzysztofem Szwagrzykiem o trudnych poszukiwaniach i grobach do odkrycia rozmawia Małgorzata Schwarzgruber.

Od kilkunastu lat szuka Pan miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego z lat 1944–1956. Z jakim skutkiem?

Prace prowadzimy od 2003 roku w różnych miejscach w kraju. Efektem jest odnalezienie szczątków ponad 700 osób i identyfikacja kilkudziesięciu z nich, m.in. „Zapory”, „Inki”, „Łupaszki”. Nasze poszukiwania wymagają długich przygotowań i udziału specjalistów z różnych dziedzin, więc nie mają charakteru masowego. Dzięki nowelizacji ustawy, IPN zyskał większe kompetencje. Tworzymy Biuro Poszukiwań i Identyfikacji, które będzie się składało z kilku wydziałów: archeologicznego, logistyki, dokumentacji i analiz, bazy genetyki. Będzie liczyło kilkadziesiąt osób, prowadzących prace poszukiwawcze i ekshumacyjne na terenie kraju oraz za granicą. Przed nami nowe otwarcie, odnajdziemy kolejnych bohaterów. Nie mam wątpliwości, że to tylko kwestia czasu.

Został Pan wiceprezesem IPN-u. Czy ta funkcja ułatwi poszukiwania?

Stanowisko wiceprezesa IPN-u to dla mnie nobilitacja, ale i wyzwanie. Będę je łączył ze stanowiskiem dyrektora Biura Poszukiwań i Identyfikacji. Uważam, że poszukiwania powinny być prowadzone na szerszą skalę, co pokaże, że polskie państwo jest zainteresowane wyjaśnieniem tych tragicznych wątków naszej najnowszej historii.

Nie odnaleziono jeszcze Witolda Pileckiego, Łukasza Cieplińskiego, Augusta Fieldorfa i wielu innych żołnierzy.

W Biurze Poszukiwań i Identyfikacji będzie pracowało kilkunastu archeologów, co pozwoli na prowadzenie prac w kilku miejscach jednocześnie. Od początku było dla mnie jasne, że skala naszych działań jest niewystarczająca. Dziś możemy to zmienić. Najważniejsze jest dokończenie prac na Łączce. Chcemy, aby trzeci etap ruszył tam jak najszybciej. Na razie trwa przenoszenie grobów zbudowanych w tym miejscu, gdzie były grzebane osoby zamordowane przez komunistów. Jeśli te prace zakończą się jesienią, to wiosną 2017 roku wejdziemy ponownie na Łączkę.

Jakie są priorytety poszukiwań w tym roku?

Planujemy przebadać miejsca pochówku ofiar w Chełmnie oraz na cmentarzu w Lublinie przy ulicy Unickiej. Będziemy kontynuowali prace na polanie śmierci w Barucie na Opolszczyźnie oraz chcemy zakończyć opracowanie dokumentacji na temat Cmentarza Bródzieńskiego w Warszawie. W dalszej kolejności zamierzamy podjąć prace na nekropoliach w Kielcach, tzw. kieleckiej Łączce, oraz w Bydgoszczy przy ulicy Kcyńskiej.

Kiedy planuje Pan powrót na ulicę Wałbrzyską w Warszawie? Podobno pochowano tam nawet tysiąc osób.

Jako miejsce pochówku zamordowanych cmentarz na Wałbrzyskiej został wytypowany m.in. na podstawie fotografii lotniczej z 1947 roku, pochodzącej ze zbiorów Centralnego Archiwum Wojskowego. Potajemnie chowano na tej nekropoli w latach 1946–1948 więźniów zabitych w warszawskich aresztach. W latach późniejszych ta kwatera została przeznaczona do ponownych pochówków ludzi niezwiązanych z systemem komunistycznym – także powstańców warszawskich, żołnierzy AK, zwykłych obywateli. Musimy dokonać czasowej ekshumacji tych osób, na dzień czy dwa, abyśmy mogli wydobyć znajdujące się głębiej szczątki ofiar komunizmu. To trudne zadanie, wymagające tygodni przygotowań. Nie wrócimy tam w tym roku.

Czyje szczątki spodziewa się Pan tam znaleźć?

Nikt nie wie, kto został tam pochowany. Jedni twierdzą, że rotmistrz Pilecki, inni – że gen. Fieldorf, w co osobiście wątpię, ale dopóki nie przebadamy tych miejsc, tego nie stwierdzimy. Wiemy, że na Wałbrzyskiej pochówki odbywały się do wiosny 1948 roku, a potem więźniów zamordowanych na Rakowieckiej grzebano na Łączce. Mamy jednak relację księdza, że jeszcze w czerwcu 1948 roku przywieziono tam ciało żołnierza podziemia niepodległościowego.

Wspomniał Pan o poszukiwaniach za granicą. Gdzie?

Nasza historia to także dzieje Kresów, które dziś znajdują się na terenie Litwy, Białorusi i Ukrainy. Wszędzie tam ginęli Polacy, więc powinniśmy prowadzić prace mające na celu zlokalizowanie miejsc, gdzie byli oni ofiarami Niemców, Ukraińców czy Sowietów. Czekają nas trudne rozmowy z władzami tych państw. Będziemy szukać płaszczyzny porozumienia, bo np. prawo Białorusi nie dopuszcza prowadzenia takich prac przez podmioty zagraniczne. W tym kraju wykonuje je specjalna jednostka wojskowa. Poza tym przed właściwymi poszukiwaniami trzeba wykonać badania naukowe.

Skąd macie informacje, gdzie szukać? Z archiwów UB? Od indywidualnych osób?

Archiwa bezpieki nie są przydatne, bo nie dokumentowano w nich miejsc pochówku. Wiedzę czerpiemy z relacji ludzi, którzy byli świadkami grzebania więźniów albo o tym słyszeli. Cennym źródłem są informacje od księży, którzy w latach czterdziestych mogli uczestniczyć w egzekucjach. Korzystamy też ze starych map i zdjęć, m.in. lotniczych.

Jak udało się odnaleźć grób „Inki”, czyli Danuty Siedzikówny, sanitariuszki 5 Wileńskiej Brygady AK?

Szukaliśmy na dwóch największych gdańskich cmentarzach: przy ulicy Kurkowej i garnizonowym. Mieliśmy dokument z września 1946 roku, w którym naczelnik więzienia przy Kurkowej napisał do wdowy po Feliksie Selmanowiczu „Zagończyku” (zginął razem z „Inką”), że zwłoki jej męża zostały pogrzebane na cmentarzu garnizonowym i podał numer kwatery. Zestawiliśmy informacje: wiedzieliśmy, że w kwaterze 14. zostali pogrzebani trzej więźniowie, m.in. por. Adam Dedio, stracony w 1947 roku, oraz że 40 numerów wcześniej pogrzebano „Zagończyka”. Zleciliśmy wykonanie prac georadarowych. Firma, która je przeprowadziła, przedstawiła nam raport i wynikało z niego, że na zbadanym obszarze nie było żadnych pochówków. Przeczucie oraz krytyczne podejście do źródeł sprawiły, że nie uwierzyłem tej ekspertyzie. Podczas prac na tym terenie w latach 2014–2015 znaleźliśmy kilkadziesiąt szczątków ludzkich, pogrzebanych w płytkich dołach, na głębokości 50 cm. Były wśród nich osoby pochowane na początku XX wieku oraz kilka urn sprzed II wojny światowej. „Inkę” znaleźliśmy trzeciego dnia. Leżała w jednym dole z Feliksem Selmanowiczem „Zagończykiem”, częściowo pod trawą, częściowo pod chodnikiem, na głębokości 49 cm. Już na etapie odsłonięcia dołu mówiliśmy między sobą, że to „Inka” i „Zagończyk”. Pamiętam swoje ówczesne zapiski: to kobieta, bardzo młoda, zachowały się damskie buciki na maleńkim koturnie.

Skąd wiedzieliście, że to „Inka”?

Kiedy przystępujemy do prac archeologicznych, dużo wiemy o osobach, których poszukujemy, oraz o okolicznościach ich śmierci. Wiedzieliśmy, że „Inka” była jedyną kobietą zastrzeloną w gdańskim więzieniu. Zginęła w egzekucji razem z „Zagończykiem”, a w jednym dole znajdowały się dwie skrzynie. Ona miała przestrzeloną głowę, a on praktycznie nie miał klatki piersiowej. Wiemy z relacji ks. Mariana Prusaka obecnego podczas egzekucji, że żaden z członków plutonu nie odważył się strzelić do „Inki”, wszyscy strzelali do „Zagończyka”. Zgadzał się młody wiek kobiety – nasz medyk znalazł u niej ząb mleczny. Dopiero potem zostały przeprowadzone badania genetyczne, które potwierdziły nasze przypuszczenia.

Jak długo potrwają jeszcze poszukiwania?

Zapewne wiele lat. Mówimy przecież nie tylko o zbrodniach komunistycznych, ale też o dokonanych przez Niemców, Sowietów czy Ukraińców. Wszystkich szczątków nie odnajdziemy nigdy.

Krzysztof Szwagrzyk jest wiceprezesem Instytutu Pamięci Narodowej oraz dyrektorem Biura ds. Poszukiwań i Identyfikacji IPN.

 

Małgorzata Schwarzgruber

autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO