Zburzone ołtarze

Po jednej misji wyjeżdżał na następną. Wreszcie bohater wrócił do domu. Bohater?

 

Razem łatwiej” – pod takim hasłem Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju organizuje od 2008 roku warsztaty psychologiczno-terapeutyczne (finansowo wspiera je Ministerstwo Obrony Narodowej). Najpierw przyjeżdżali na nie weterani z żonami, w 2011 roku zaproszono również rodziców poległych żołnierzy, rok później – wdowy, których mężowie zginęli na misjach. Teraz do Wilkas koło Giżycka po raz pierwszy przyjechały żony weteranów.

„Niektórzy żołnierze po powrocie z misji nie potrafią się odnaleźć w codziennym życiu, oddalają od rodziny. Żona myśli, że mąż jej nie ufa, jest bezradna, bo nie wie, jak do niego dotrzeć. Oni nie chcą skorzystać z pomocy specjalistów, one zaś niechętnie zgłaszają się po pomoc do psychologów w jednostkach wojskowych, bo wstydzą się, że informacja o tym trafi do społeczności, w których żyją”, tak potrzebę wydzielenia kolejnej grupy terapeutycznej tłumaczy Marek Rzodkiewicz, wiceprezes Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju.

W Wilkasach byli żołnierze i ich rodziny uczyli się, jak radzić sobie ze skutkami stresu pourazowego, jak odbudować rodzinne i przyjacielskie relacje. Rodzice żołnierzy, którzy zginęli na misjach, starali się zrobić kolejny krok w procesie żałoby po stracie syna, a żony weteranów burzyły ołtarze, na które wyniosły swoich mężów bohaterów.

„Nasi mężowie po powrocie z misji zazwyczaj nie opowiadają o swoich problemach, bo uważają, że milcząc, nas chronią. Ale wojna tkwi w nich gdzieś w środku i często dochodzi do wybuchu emocji. Rozmowy z psychologami pomagają nam lepiej zrozumieć mężów”, opowiada Aneta Stępień, której mąż został ranny w 2002 roku podczas rozminowywania terenu bazy Bagram w Afganistanie (wszedł na trudną do wykrycia minę przeciwpiechotną).

 

Szansa dla związku

Psychologowie tłumaczą, że po przyjeździe z misji jest potrzebny czas na odbudowę więzi. Powrót do relacji rodzinnych sprzed wyjazdu bywa trudny. On wraca z nowym bagażem doświadczeń i ze zdziwieniem stwierdza, że gdy go nie było, w domu zaszły zmiany. Niewiele mówi, bo uważa, że żona go nie rozumie. Jest przekonany, że „dobry żołnierz” to twardziel, który się nie boi i nie odczuwa lęku, nie dzieli trudnymi przeżyciami. Ona nie wie, jak mu pomóc. I tak oto mąż i żona niby żyją razem, ale osobno. Rozmijają się, rozluźniają się więzy, które ich łączyły.

Katarzyna jest pewna, że dla wielu małżeństw warsztaty są szansą na uratowanie związku. „Gdybyśmy przed dwoma laty nie zaczęli korzystać z tej formy terapii, nie bylibyśmy już dziś razem”, przyznaje. Rozmawiamy w przerwie między jedną a drugą sesją terapeutyczną. Paulina opowiada: „Nie wrócił ranny, ale agresywny. Mówił, że z nim wszystko w porządku, że to z nami jest coś nie tak. Nie opowiadał o misji, może nie wiedział, jak ubrać w słowa to, co widział na wojnie. Milczał. Ja też milczałam. Czułam się coraz bardziej winna. Tak było, dopóki nie złamał mi nosa”. Od tamtego dnia przeszli długą drogę. Dwukrotnie brali udział w warsztatach psychologiczno-terapeutycznych. Na początku myślała, że się nie uda. Dziś wie, że przed nimi jeszcze dużo pracy, ale wierzy, że dadzą radę. „Warsztaty ładują akumulatory na najbliższe miesiące, dają energię i nadzieję”, mówi Katarzyna.

 

Trudne rozmowy

Angelika Szymańska,  psycholog w 12 Brygadzie Zmechanizowanej w Szczecinie, na warsztatach pracowała z grupą żon weteranów. Po co tu przyjechały? Tłumaczy, że jedne chcą zrozumieć, co dzieje się z ich mężami po powrocie z misji, dowiedzieć się, jak im pomóc. Inne chcą pomóc sobie, bo związek z alkoholikiem, który staje się agresywny, jest często ponad ich siły. Nie wiedzą, czy mają zostać, czy odejść, ratować siebie i dzieci czy jego.

W większości opowieści powtarzają się pewne elementy. Przed wyjazdem na misję był ciepły, troskliwy, wesoły, zaradny i towarzyski, po powrocie stał się agresywny, drażliwy, wyobcowany, nieporadny, zamknięty w sobie. Słowem – nieprzewidywalny, jak tykająca bomba. Jednocześnie często bezradny i bezbronny, wymagający ciągłej uwagi, wsparcia, opieki i empatycznej troski. Takie życie w przewlekłym stresie sprawia, że „baterie”, nawet te najlepiej naładowane, w końcu się wyczerpują. Dochodzi do rozwodu, zaburzeń psychicznych lub uzależnienia.

Mimo że misja zakończyła się kilka lat temu, żony nadal usprawiedliwiają słowną i fizyczną agresję mężów, tłumaczą, że „on potrzebuje więcej czasu”. „Wyręczają ich w roli głowy rodziny, bo to przecież bohaterowie. Budują bohaterom ołtarz. Nie rozumieją, że po powrocie z misji mężczyzna nie podjął na nowo roli ojca i męża, ale chętnie wszedł w rolę bohatera i tęskni za kolejnym wyjazdem, by sprawdzić się wyłącznie jako żołnierz. Żony zapominają o swoich potrzebach, czują się sfrustrowane, przeciążone i zagubione. Chociaż dźwigają ogromny ciężar separacji, często ich zdanie o wyjeździe na misje nie jest w ogóle brane pod uwagę”, podkreśla Angelika Szymańska.

 

Pomocna dłoń

Mąż Marzeny wrócił z Iraku z uszkodzonym kręgosłupem. Stał się nerwowy i bardziej skryty. Uspokajał go alkohol, pomagał zasnąć. Mimo że minęło już kilka lat, nadal wieczorem wypija kilka piw. „Stał się agresywny. Nasz kilkunastoletni syn zaczął się go bać. Ja chodzę cały czas na paluszkach. Czy mam tak chodzić do końca życia? On nie chce iść na terapię, bo nikt nie będzie mu mówił, jak ma żyć. Dopiero na warsztatach zrozumiałam, w jak złej jestem sytuacji. Nie widzę wyjścia”, opowiada Marzena.

Krystyna czuła się dumna, że jej mąż był na misji aż osiem razy. „Rekordzistka”, żartowały dziewczyny w grupie. Irak, Kosowo, Afganistan. Jest żoną wiecznego misjonarza. „Tak musi być, żołnierz musi jeździć na misje”, tłumaczyła sobie. Kilka lat nie było go w domu, ona była dla dzieci i matką, i ojcem. „Nigdy mnie nie zapytał, czy może jechać, czy sama dam radę. Nigdy nie podziękował”, opowiada. Dopiero na warsztatach zrozumiała, że to ona jest bohaterem, bo zostawała sama, bo dźwigała wszystko na własnych barkach. Każdego dnia Krystyna dzwoni do męża i opowiada o sesji. „Dziś powiedziałam mu, że już czas rozebrać ołtarzyk”, mówi.

Mąż Haliny wrócił okaleczony. Wysoki, wysportowany mężczyzna stał się kaleką na wózku inwalidzkim. Każdy dzień zaczyna od dawki leków przeciwbólowych. Atmosfera w domu zależy od tego, jak bardzo doskwiera mu ból. Stał się nerwowy. W domu nie ma agresji ani przemocy fizycznej, ale jest złość i żal. Całkowicie wyłączył się z prac domowych, a przecież mógłby odrobić z dziećmi lekcje czy poczytać najmłodszemu synkowi bajki. „Warsztaty dają mi siłę, aby walczyć dalej”, mówi Halina.

 

Sesja z Odi

Codzienne sesje uczestników warsztatów z psychologiem były wspierane dogoterapią – zajęciami z Velwetem i Odi, parą rosyjskich chartów borzoj. Prowadziła je Agnieszka Szynal, instruktorka dogoterapii, która od trzech lat współpracuje ze Stowarzyszeniem i przyjeżdża na warsztaty.

Już sama obecność psa wystarcza, by uwolnić emocje. Jak to się dzieje, że zwierzęta lgną do tych osób, które tłumią uczucia? Ocierają się o Łukasza, który nie zasypia bez garści tabletek uspokajających i nasennych. Kładą pysk na kolanach i niezdarnie się przytulają. „Potrafią uspokoić osoby znerwicowane, a zmobilizować spokojne. Do aktywności pobudza Velwet, Odi zapewnia spokój i wyciszenie”, tłumaczy Agnieszka Szynal.

„Zaskoczeniem było dla mnie zaufanie, jakim obdarzyły mnie psy. Przebywanie z nimi dało mi poczucie radości i pewności siebie oraz przyniosło ukojenie po wyczerpującej sesji terapeutycznej”, opisuje swoje doświadczenia Witold Kurtyka, ranny w 2005 roku w Iraku. Gdy opowiadał o tym żonie, która dojechała na warsztaty z małym opóźnieniem, ta stwierdziła, że nigdy nie zbliży się do dużego psa. Szybko przekonała się, jak bardzo się myliła. „Chwila zapoznania trwała kilka sekund, gdy podeszły do niej dwie białe »bestie«. Velwet wystawił pysk, jakby prosił, żeby go przytulić. Znikła obawa, pojawiło się zaufanie”, opowiada weteran. I dodaje: „łapię się na tym, że po sesji z chartami bardziej odczuwam potrzebę bliskości z żoną”.

 

Żona bohater

„Gdy pojechaliśmy na pierwsze warsztaty, otworzyły mi się oczy, poznałam żony weteranów, które miały podobne problemy, zrozumiałam, że on nie krzywdził mnie umyślnie. Psycholog powiedział: »skoro tu przyjechaliście, znaczy, że cię kocha«. Postanowiłam, że zrobię wszystko, abyśmy na nowo nauczyli się ze sobą żyć. Warsztaty są jak podanie ręki. Gdyby od razu po powrocie męża ktoś wyciągnął do mnie pomocną dłoń, nie musielibyśmy walczyć kilka lat o powrót do normalności”, opowiada Monika.

Angelika Szymańska tłumaczy, że na tego typu spotkaniach żony weteranów dowiadują się, czym jest współuzależnienie, przemoc psychiczna i fizyczna, na czym polegają stresowe zaburzenia pourazowe. „Dociera do nich, że potrzeby żon i dzieci są równie ważne, jak te męża weterana. Burzymy ołtarze bohaterów, którzy udziałem w misji usprawiedliwiają agresję, uzależnienie, ucieczkę od podjęcia ról męża, ojca, partnera. Uczymy tego, jak wesprzeć weteranów, jak stawiać im wymagania. Uświadamiamy, że odpowiedzialny żołnierz przygotowuje do wyjazdu także swoją rodzinę, aby mogła udźwignąć ciężar często nieakceptowanej separacji”.

Uczestników warsztatów odwiedził płk Jarosław Gromadziński, dowódca 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej, której wielu żołnierzy wyjeżdżało na misje. Dwukrotnie był w Iraku i raz w Syrii, więc rozumie problemy misjonarzy. Dlatego powiedział do weteranów: „to nie my jesteśmy bohaterami, lecz nasze żony. To one są naszą podporą. To dzięki nim jesteśmy tu, gdzie jesteśmy”. Tej prostej prawdy wielu mężów nie rozumie.

Małgorzata Schwarzgruber

autor zdjęć: Małgorzata Schwarzgruber





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO