Mundurowy węzeł gordyjski

Warto byłoby uporządkować kwestie umundurowania polowego naszych żołnierzy.

 

Przychodzi żołnierz do magazynu mundurowego po należności przysługujące w tym roku.

– Z jakiej jednostki? – pyta magazynier.

– Z takiej a takiej (tu pada jej numer).

– To dla was plecaków nie ma.

– Jak to nie ma? Przed chwilą mijałem żołnierza, któremu wydaliście.

– Bo jest z innej jednostki, oni dostają. Dla was nie ma. Śpiwora też pan nie dostanie.

– Czego jeszcze nie ma dla żołnierzy z naszej jednostki?

– Rękawic.

– Ale…

– Ja tylko wydaję. Z pytaniami proszę zgłaszać się do szefa służby mundurowej WOG-u.

Rzeczywiście, trudno winić magazyniera za niedostatki sortów w magazynie. Żołnierz bierze więc to, co jest i wraca do swojej jednostki, po czym dzwoni do szefa służby mundurowej:

– Nie dostałem plecaka, śpiwora i rękawic.

– A z jakiej pan jest jednostki?

– Z takiej a takiej (znowu pada jej numer).

– A to rzeczywiście, wam nie możemy dać, najpierw wydajemy jednostce (pada kolejny numer).

– A kiedy będą rzeczy dla nas?

– Nie wiem, ale w tym roku bym na to nie liczył, nie dostaliśmy z RBLog-u. Zresztą tam też nie mają. Chyba nie zrobiono zakupów.

– To co, nie dostanę plecaka i śpiwora?

– Niestety…

– Co mam zatem zrobić? Czeka mnie poligon.

– Nie wiem. Może niech pański dowódca jednostki napisze pismo w tej sprawie do swojego przełożonego…

Opisana sytuacja nie jest fikcją. System wydawania mundurów jest nieefektywny od czasu uzawodowienia armii, a od wprowadzenia wojskowych oddziałów gospodarczych stał się jeszcze bardziej niewydolny. Piszę w imieniu setek szeregowych, podoficerów i młodszych oficerów, których problem ten najbardziej dotyka. Spędzają oni po kilka miesięcy w roku na poligonach, wykonują obowiązki, nie otrzymując należnych im przedmiotów zaopatrzenia mundurowego lub dostają jedynie zamienniki. Jest to problem, którego nikt nie potrafi rozwiązać. Chciałbym wskazać błędy w systemie stworzonym na potrzeby wojska z poboru, który lekko zmodyfikowany w ostatnich latach nie przystaje do potrzeb armii zawodowej.

Czytelnik „Polski Zbrojnej” łatwo dostrzeże na zamieszczanych w niej zdjęciach, że ćwiczący żołnierze mają różne rodzaje butów, kamizelek taktycznych i plecaków. Co jakiś czas widać kogoś w pasoszelkach z lat sześćdziesiątych zeszłego wieku albo z cywilnym plecakiem. Prowadzone w Polsce ćwiczenia sojusznicze stanowią świetną okazję do porównania wyposażenia i umundurowania gości z ekwipunkiem naszych żołnierzy. Niestety, wypada ono na naszą niekorzyść. Polacy, którzy wyszkoleniem i umiejętnościami w niczym nie ustępują kolegom z innych krajów NATO, wyglądają przy nich jak ubodzy krewni. Nie mają plecaków patrolowych i czapek polowych. Szelki na oporządzenie są archaiczne. Na dodatek przy jednolicie umundurowanych sojusznikach polscy żołnierze rażą mozaiką sortów starych i nowych, zamienników oraz rzeczy kupionych samodzielnie.

A przecież nasz przemysł jest w stanie produkować mundury, buty i oporządzenie na najwyższym światowym poziomie, co zresztą robi na zamówienie kontrahentów z zagranicy. Dlaczego przez tyle lat nie odczekaliśmy się systemowych rozwiązań umundurowania i wyposażenia na miarę rozwiązań amerykańskich czy brytyjskich? Analizując to zjawisko, problemy można dostrzec w sferze koncepcyjnej (projektowanie, badania i wdrażanie, ale też tworzenie przepisów), produkcyjnej oraz w sposobie rozprowadzania przedmiotów zaopatrzenia mundurowego. Przyjrzyjmy się im kolejno.

 

Kontrowersyjne należności

Problem reformy polskiego umundurowania nie jest rozwiązywany kompleksowo. Nie wprowadzono jednocześnie całego systemu umundurowania i wyposażenia, obejmującego wszystkie elementy, począwszy od bielizny, skończywszy na kamizelkach taktycznych, hełmach, ochraniaczach kolan, okularach przeciwsłonecznych i goglach ochronnych. Takie rozwiązanie uchroniłoby nas przed łączeniem starych mundurów z nowymi oraz oddychającej warstwy wierzchniej z nieoddychającą warstwą ocieplającą.

Ponadto żołnierze byliby wyposażani kompletnie, każdy z nich dostałby zestaw niezbędnych dodatków w postaci kominiarki, ochraniaczy kolan czy gogli. Dziś, o dziwo, rozporządzenia regulujące należności nie wynikają z potrzeb żołnierzy najniższych szczebli. I tak np. gogle należą się tylko kierowcom wozów, quadów i motocykli, kominiarki wyłącznie kierującym motocyklami i quadami, niepalne rękawice taktyczne z kolei członkom załóg wozów bojowych. Tworząc tabele należności, nie wzięto pod uwagę, że wszyscy żołnierze potrzebują ochrony oczu w czasie wykonywania zadań zimą, podczas strzelań w zawiei, że zwykła piechota współdziała na poligonach ze śmigłowcami, a gorąca lufa broni parzy dłonie celowniczych karabinów maszynowych, którym tabela odmawia prawa do rękawic taktycznych. Zrobione z włókien niepalnych, służące do ochrony dłoni przed poparzeniem gorącą lufą i przed urazami, są standardowym wyposażeniem każdego żołnierza armii zachodnich. Nie wydajemy też okularów z wymiennymi szkłami, podczas gdy na Zachodzie są one obowiązkowe w czasie strzelań.

Rozwiązania takie są dla żołnierzy niezrozumiałe, więc sami dokupują sobie potrzebne przedmioty. W końcu są im niezbędne nie tylko dla wygody, lecz także dla własnego bezpieczeństwa i jakości wykonywanych zadań. Pojawia się tu problem regulaminowy oraz etyczny: żołnierzowi nie zapewnia się niezbędnego sprzętu, a gdy on zadba o to na własną rękę (bo dąży do profesjonalizmu), jest krytykowany i określany mianem gadżeciarza, co jest niesprawiedliwe.

 

Jak w oddziałach partyzanckich

Od kilku lat uzawodowione Wojsko Polskie boryka się z problemem przenoszenia amunicji i wyposażenia na polu walki. Nie mamy bowiem oporządzenia taktycznego w systemie taśm przeplatanych, które pozwala na konfigurację dostosowaną do zajmowanego stanowiska. Szelki do noszenia oporządzenia, które miały zastąpić pasoszelki (te nadal są wydawane jako zamiennik) od samego początku nie spełniały swojej funkcji. Okazały się bezużyteczne dla dużej grupy żołnierzy, którzy nie byli wyposażeni w karabinek AK czy karabin szturmowy Beryl, bo tylko magazynki od tej broni można przenosić w tych szelkach. Nie można również przymocować do nich łopatki piechoty i innych niezbędnych przedmiotów. Nic dziwnego, że żołnierze sami zaczęli kupować sobie oporządzenie, które zaspokaja ich potrzeby. Jego różnorodność, niczym w oddziałach partyzanckich, możemy podziwiać niemal na każdej fotografii ze szkolenia wojska.

W polskiej armii nie ma też przedmiotu zaopatrzenia, który można by nazwać plecakiem patrolowym. Ten mały, dołączany do zasobnika piechoty górskiej, jest tylko jego namiastką, a do tego jest nieosiągalny dla większości żołnierzy, bo ci dostają tylko zamiennik. Nie jest zatem niczym dziwnym, że na plecach żołnierzy znaleźć możemy cały przekrój produktów oferowanych na rynku paramilitarnym. Warto zaznaczyć, że plecak starego wzoru, wydawany jako zamiennik, który w istocie jest workiem z materiału z dwiema szelkami, nie nadaje się nawet do wyniesienia z magazynu mundurowego pobranych sortów (jest za mały), nie mówiąc o spakowaniu się w niego na poligon.

Problem przenoszenia wyposażenia jest większy niż się wydaje, ponieważ brakuje jakiejkolwiek koordynacji między rodzajami służb. Oto przykład: do użytku wprowadzono lornetę noktowizyjną NPL-1M BROM. Produkt jak najbardziej nowoczesny, wart kilkanaście tysięcy złotych. Tymczasem do jej przenoszenia przewidziano… torebkę na pasku. Jeśli przyjąć, że dowódca drużyny ma w wyposażeniu noktowizor, lornetkę, maskę przeciwgazową i pistolet sygnałowy – wszystko w torbach na pasku – trzeba zadać sobie pytanie: jak ma się z takim bagażem czołgać, pokonywać przeszkody albo wsiadać do wozu bojowego podczas akcji?

 

Przydałaby się czapka

Wielką bolączką żołnierzy jest też brak czapki polowej. Po wycofaniu w końcu lat dziewięćdziesiątych rogatywek nie ma nakrycia głowy, które byłoby odpowiednie do zajęć w polu. Nie zawsze nosi się przecież hełm, a beret nie dość, że nie ma daszka chroniącego twarz przed słońcem, to jeszcze nie przepuszcza powietrza. W czasie opadów nasiąka i zaczyna trącić naftaliną. Nie ma też walorów maskujących. W polu bardzo się brudzi i wygląda nieestetycznie. Nic dziwnego, że żołnierze sami kupują sobie czapki polowe lub kapelusze, a między kadrą dowódczą a żołnierzami często dochodzi w tych kwestiach do ostrych spięć.

Utrapieniem są również przepisy dotyczące okresów używalności przedmiotów zaopatrzenia. Takie same dla żołnierzy służących w pododdziałach oraz tych, którzy swoje obowiązki wykonują w pomieszczeniach (sztaby, magazyny). Jest oczywiste, że można używać munduru polowego przez rok, gdy siedzi się za biurkiem. Nie da się jednak tego zrobić, czołgając się w błocie i śniegu. Tabele należności nie rozróżniają potrzeb żołnierzy do szczebla związku taktycznego. Takie same naliczenia odnoszą się do strzelca w kompanii zmechanizowanej i oficera w sztabie dywizji. Dla żołnierzy wykonujących zadania w polu, spędzających często 1/4 cześć roku na poligonach, powinny być inne naliczenia, uwzględniające szybsze zużycie sprzętu – szczególnie odzieży ochronnej oraz butów. Trzyletni okres użytkowania jest stanowczo zbyt długi, co stwierdzają nawet magazynierzy. Buty do zajęć w polu, w ekstremalnych warunkach niszczą się szybko. Co ma więc zrobić z nimi żołnierz, od którego na zajęciach z regulaminów lub podczas wystąpień reprezentacyjnych wymaga się nienagannego wyglądu? Ile więc par butów powinien mieć żołnierz? Zgodnie z tabelami należności – dwie: letnią i zimową. Nasuwa się pytanie: a co, jeśli zimą buty się przemoczą na poligonie? Przecież grozi to odmrożeniem stóp. Na szczęście kadra dowódcza rozumie te zależności i przymyka oko na noszenie w czasie szkolenia bojowego butów kupionych przez żołnierzy prywatnie.

 

Wyrób wyrobowi nierówny

Piętą achillesową w produkcji przedmiotów wyposażenia mundurowego jest dobór materiałów. Ocieplacze do ubrań ochronnych różnią się jakością w zależności od firmy, która je produkuje. Tkanina poliestrowa służąca do produkcji szelek do oporządzenia, pokrowców na hełmy oraz zasobników piechoty górskiej nie ma własności maskujących w podczerwieni. Żołnierze są zatem łatwym celem w nocy.

Wydaje się też, że istnieje problem odbioru jakości u producentów. Znany na rynku cywilnym plecak Woodpeaker, będący protoplastą zasobnika górskiego, cieszył się opinią wyjątkowo odpornego na uszkodzenia. Kiedy wojsko kupiło prawa do wykorzystywania go jako zasobnik górski, nagle zaczął się rozłazić na szwach po zapakowaniu do pełna.

Rozprowadzanie i wydawanie przedmiotów wyposażenia mundurowego to obecnie największa bolączka. Żołnierze nie otrzymują bowiem najczęściej tego, co się im należy, bądź dostają tzw. zamienniki, czyli sprzęt starszy generacyjnie. Projektowany kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat temu dla żołnierzy z poboru, których służba trwała kilkanaście miesięcy, dziś jest bublem dla zawodowców spędzających na poligonach czwartą część roku i wykonujących zadania w czasie kilkudniowych ćwiczeń pod gołym niebem bez względu na pogodę.

Trzewiki, będące zamiennikiem za buty letnie i zimowe, są nieodpowiednie na zimę. Szybko przesiąkają wodą, bardzo długo schną, a stopy są w nich narażone na odmrożenia. Kurtka zimowa, zwana bechatką, która nadal jest wydawana w zamian za ubiór ochronny, jest tak znienawidzona przez żołnierzy, że doczekała się prześmiewczego fanpejdża na znanym portalu społecznościowym. Pasoszelki otrzymywane w miejsce przestarzałych szelek do oporządzenia nadają się tylko do muzeum, a śpiwory-kołdry nie kwalifikują się do używania w warunkach zimowych z racji zbyt niskich właściwości termoizolacyjnych. Plecak starego wzoru jest wydawany żołnierzom chyba tylko w celu zaksięgowania tzw. zejścia z magazynów.

Bywa też tak, że żołnierze w jednostkach nie dostają nawet zamienników. Niedomundurowanych i niedoekwipowanych żołnierzy nikt jednak nie zwalnia z zajęć, ćwiczeń na poligonie czy przebywania na mrozie i słocie, a przełożeni nie mogą nic zrobić w celu uzyskania należnego i niezbędnego wyposażenia. Dowódcy jednostek nie są przecież przełożonymi komendantów WOG-ów oraz baz materiałowych i nie mają wpływu na dostawy dla żołnierzy, odpowiadają jednak za jakość wykonywanych przez nich zadań. Jak więc wyjść z tej kwadratury koła?

 

Zużyć do końca

Wprowadzając nowe wzory umundurowania, postanowiono zużyć stare, będące w zapasie wojennym, żeby się nie zmarnowały. Takiemu oszczędnościowemu podejściu trudno coś zarzucić, ale czy jest ono przemyślane? Czy nie można było dokonywać przemundurowania całymi jednostkami, kompleksowo zastępując wszystkie stare przedmioty nowymi, tak by uniknąć sprzętowego zamieszania? Dlaczego nie przemundurowano w pierwszej kolejności najbardziej potrzebujących? Okazuje się bowiem, że żołnierze z pododdziałów, czyli ci, których brak nowoczesnych mundurów dotyka najbardziej, dostają je w ostatniej kolejności. Gdy w zeszłym roku nowe mundury wydawano żołnierzom w służbie kandydackiej na czas trzymiesięcznego szkolenia, jednostki otrzymywały stare mundury, wzór 93, co przyjęto z dużym niezadowoleniem.

Warto dodać, że polityka wykorzystywania żołnierzy z linii do zużywania zapasów wojennych jest w dobie wszechobecnego podkreślania profesjonalizmu odbierana przez nich bardzo negatywnie. Dla przeciętnego szeregowego, podoficera czy oficera młodszego, wydanie mu pasoszelek, starych trzewików, bechatki i worka z szelkami, nazywanego zasobnikiem wojskowym, nie ma nic wspólnego z profesjonalizmem.

Każdy uważny obserwator dostrzeże, że w czasie szkoleń na poligonach większość żołnierzy wykonuje zadania w ubiorze ochronnym i rękawicach nowego wzoru, których nie dostali z magazynu mundurowego, lecz sami kupili sobie w sklepach militarnych lub na portalach aukcyjnych. Wydawane zamienniki wcale nie są przez żołnierzy zużywane i możemy się tylko domyślać, co się dzieje z setkami pobieranych co roku bechatek.

Dochodzimy zatem do pytania: czy obecny system wydawania mundurów jest właściwy? A może warto się zastanowić nad rozwiązaniem podobnym do amerykańskiego, gdzie żołnierz sam kupuje potrzebne mu rzeczy za ekwiwalent, który w tym celu otrzymuje? Jako użytkownik sam decyduje, co szybciej mu się zużywa i jakie elementy swojego umundurowania musi kupić w większej liczbie. Jest to system bliższy w pełni zawodowym siłom zbrojnym.

Michał Pietrzak

autor zdjęć: Krzysztof Wojciewski





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO